Dlaczego Żuławy Wiślane i Mierzeja Wiślana są tak inne od reszty Polski? Co sprawia, że ten region zachwyca miłośników historii, przyrody i kuchni? W czternastym odcinku AmberPodcast ruszamy z Łukaszem Kępskim i Markiem Opitzem w podróż przez domy podcieniowe, hydrotechniczne perełki i malownicze trasy rowerowe. Zajrzymy też do Gospody Mały Holender, gdzie odkrywana na nowo kuchnia żuławska zaskakuje smakami – od jesiotra po zupę rybną bez ryby. Włącz AmberPodcast i odkryj Żuławy z innej strony!
Anna Kordecka: Witajcie w nowym odcinku AmberPodcast. Dziś wraz z Pomorską Regionalną Organizacją Turystyczną zabierzemy Was w niezwykłą podróż przez Żuławy i Mierzeję Wiślaną. Regiony, które zachwycają unikalnym połączeniem natury, historii, aktywnego wypoczynku, a także wyjątkowej kuchni. Naszymi gośćmi będą Pan Łukasz Kępski, historyk i przewodnik po Żuławach oraz pracownik Muzeum Żuławskiego, a także Pan Marek Opitz, właściciel Gospody Mały Holender, która znajduje się w typowym dla tego regionu domu podcieniowym, w którym nagrywamy ten wyjątkowy odcinek.
Witam serdecznie. Zacznijmy może trochę przewrotnie. Po co przyjeżdżać do regionu, który jest płaski jak stół, jest niemal bez lasów, a w dodatku 1/3 regionu leży w depresji? Cóż takiego jest na Żuławach, że warto je odwiedzić?
Łukasz Kępski: Właśnie chyba to jest tym atutem Żuław, że one są inne. Inne niż większość regionów w Polsce.
To, że są płaskie to też jest atrakcja turystyczna. To, że są poprzecinane kanałami. To, że blisko 30% tego terenu stanowi geograficzna depresja. To, że to jest teren, w którym znajdziemy różnego rodzaju miejsca, zabytki, które pokazują nam przez soczewkę, jak wyglądała na przestrzeni wieków historia Polski.
To jest niesamowita opowieść na przykład o chłopach. Z mojej perspektywy, jeżeli ktoś interesuje się kulturą ludową, jeżeli ktoś interesuje się wsią, to Żuławy burzą wszystkie obrazy, które mamy w naszej głowie, te wyniesione ze szkoły, z literatury. Gdy słyszymy słowo chłopi, to my zaraz kojarzymy ich na przykład z Boryną w literaturze pięknej, w historii z pańszczyzną.
I nagle przyjeżdżając na Żuławy, zobaczymy – tak jak dzisiaj, gdy jesteśmy w domu podcieniowym, że mamy ogromnej powierzchni dom. Dom, który należał do chłopa. Choć sam nigdy nie nazwał siebie takim chłopem, tak jak my to rozumiemy dzisiaj. Raczej używano terminu gospodarze lub też sąsiedzi. Był niezwykle bogaty, był świadomy, posiadał umiejętność czytania i pisania długo przed tym, niż stało się to powszechne w innych regionach Polski.
Żuławy, właśnie przez to, że są inne, nieoczywiste, mogą przyciągać turystów.
Anna Kordecka: Wspomniał Pan, że Żuławy to historycznie niezwykle ciekawy region. Co miłośnik historii może odnaleźć w tym regionie?
Łukasz Kępski: Przede wszystkim to, o czym właśnie rozmawiamy. Zacznijmy jednak od historii. Ta historia jest mocno zróżnicowana, bo osoba zainteresowana średniowieczem odnajdzie ślady osadnictwa na prawie niemieckim, osadnictwa krzyżackiego. Musimy pamiętać o tym, że największą falę osadnictwa w średniowieczu zapoczątkował Zakon Krzyżacki To jest świetna sieć ruralistyczna, która jest zachowana. Jeżeli porównamy, współczesne mapy, mapy XVI-XVII wieczne, mapy czy rzuty z czasów średniowiecza, to zobaczymy, że te wsie mają prawie taki sam układ przestrzenny.
Do tego dochodzi kwestia kościołów. Żuławy to miejsce, gdzie, nawet w niewielkiej miejscowości, znajdziemy wspaniały gotycki kościół, jeżeli tylko popatrzymy przez okno. Mamy cerkiew św. Mikołaja. Jest to świątynia wzniesiona po 1300 roku. Wieś była lokowana w Tiegenhagen w 1352 roku, sam kościół najprawdopodobniej jest 10, 20 lat młodszy. Konstrukcja – jak widzimy, gotycka. Gdy będziemy w innym regionie Polski zobaczymy, że jest jeden kościół na kilkanaście, czasami nawet kilkadziesiąt wsi. Ta sieć parafialna była bardzo rozproszona. Tutaj mamy jeden kościół u nas, drugi zaraz w sąsiedniej wsi – Tujsku, do tego kościół w Stegnie, dalej w Lubieszewie… One wszystkie mają tę gotycką metrykę i to jest coś niesamowitego. Są wspaniałe domy podcieniowe – teraz już opowiadamy właśnie o tym bogactwie żuławskich chłopów.
Mamy osadnictwo olęderskie, które jest często kojarzone z mennonitami, czyli przybyszami kojarzonych przede wszystkim z Holandią. Jednak w rzeczywistości przybywających do nas z terenów północnych Niemiec, Holandii, Belgii i też zostawiających tu część siebie. Do tego dziedzictwo, które odkrywamy na Żuławach dzisiaj, chociażby kulinaria, budowanie współczesnej tożsamości w oparciu też o osadnictwo powojennych ludzi, którzy znaleźli się tutaj po 1945 roku.
Anna Kordecka: Wspomniane przez Pana domy podcieniowe to charakterystyczne dla Żuław budowle kojarzone z osadnikami holenderskimi. Czy moglibyśmy spróbować opisać jak one wyglądają? Co sprawia, że są takie wyjątkowe? I czy istnieje możliwość ich zwiedzania?
Łukasz Kępski: Zacznę od tego, że domy podcieniowe to jest zabytek – symbol Żuław, wokół którego narosło najwięcej stereotypów.
Już się pojawił ten wątek: dom podcieniowy, dom holenderski. To nie jest z tym związane. Jeżeli popatrzymy na to, czy w Holandii w ogóle występują tego typu budowle, to ich nie znajdziemy. Dom podcieniowy był przede wszystkim domem bogatego gospodarza, którego było stać na to, żeby wybudował sobie budynek, który czasami miał powyżej tysiąca metrów kwadratowych, którego elementem charakterystycznym była ta wysunięta, wsparta na słupach część – podcień, który początkowo służył najczęściej jako magazyn.
To jest związane z tym, że znajdujemy się na terenach depresyjnych. W czasie powodzi trzeba było bezpiecznie przechować zboże, żeby je mieć chociażby na zasiew. Z biegiem czasu ta rola podcienia też ulegała zmianie. W XIX wieku wielu gospodarzy decyduje się na dobudowywanie podcieni do starych domów, ale nie po to, żeby magazynować tam płody rolne, ale też wykorzystać je do pokazania swojej pozycji, jako element budowania swojego prestiżu. Podróżujący po Żuławach często skarżą się – przykładowo opis pastora Wedekego, który mówi, że te nowe domy nie są fajne, bo chłopi, którzy powinni być chłopami i koncentrować się na pracy, próbują naśladować mieszczan i szlachtę, a nie powinno tak być. To pokazuje, że ten dom podcieniowy był niezwykle bogaty i wspaniale zdobiony.
Takie domy są chociażby w Marynowach czy w Orłowie, wybudowane przez Petera Luvena – jednego z najwybitniejszych budowniczych domów podcieniowych działających na przełomie XVIII-XIX wieku. Widzimy tam na przykład intersynowane drzwi, klasycystyczne, wspaniałe kolumny jońskie. Ciągle mówimy o domach chłopskich. Gdzie indziej w tamtych czasach chłopy wiedziały, jak wygląda sztuka klasycystyczna? To jest coś, co w Żuławach w ogóle nie pasuje.
Jeżeli chodzi o zwiedzanie, to mamy możliwość zwiedzenia domu – Gospody Mały Holender. Tutaj cały czas toczy się życie. Oprócz gospody, można zwiedzać dom. Są cykliczne zwiedzania, są opowieści o tym, jak ten dom został przeniesiony, ale o tym na pewno zaraz opowie Marek.
Mamy dom w Marynowach, który daje sporo możliwości przenocowania w takiej przestrzeni i również można go zobaczyć. Coraz więcej osób, co ciekawe nie żuławiaków, decyduje się na kupienie tego typu zabytkowych budynków, dostosowanie ich do współczesnych celów turystycznych. To też warto obserwować, bo oni potem są bardzo aktywni chociażby w social mediach. Pokazują te domy, pokazują jak je remontują.
I też mają na nie pomysł.
Anna Kordecka: Żuławy to teren poprzecinany rzekami i kanałami. Czy w związku z tym istnieją tu budowle hydrotechniczne które warto odwiedzić?
Łukasz Kępski: Zostawię to pytanie już mojemu koledze.
Marek Opitz: Żuławy są stworzone ręką człowieka przy współpracy z naturą.
Od czasów średniowiecznych cały czas odbywa się tutaj gra między człowiekiem a naturą, a w tej grze pomagają budowle hydrotechniczne. Pierwsza najważniejsza budowla hydrotechniczna to wały przeciwpowodziowe, które bronią przed zalaniem Żuław. Tak jak Pani wspomniała, mniej więcej jedna trzecia Żuław jest na terenach depresyjnych. To jest fantastyczne, bo tej depresji tak naprawdę nie widać, ma 2,2 metra poniżej poziomu morza. W zasadzie to trzeba pomierzyć, żeby to zobaczyć, ale od jakiegoś czasu jest w tym miejscu oznaczenie, taki punkt. Czasami, żeby go zdobyć potrzeba trochę wytrwałości, bo wiosną jest zalany, to jest łąka.
Woda jest odpompowana dopiero w granicach maja, czerwca. Są wydawane certyfikaty, można taki certyfikat dostać w różnych miejscach Żuław, kiedy się pokaże zdjęcie sprzedawcy, czy osobie która jest upoważniona do wydania tego certyfikatu. U nas w gospodzie też jest taki punkt wydawania certyfikatów. Muszę powiedzieć, że to tak powoli zaczyna bardzo fajnie działać. Owszem, trudno zdobywać góry, ale też trudno znaleźć ten punkt, chociaż on jest już teraz oznaczony.
Tych budowli hydrotechnicznych naprawdę mamy dużo. To są oczywiście śluzy, wlota przeciwpowodziowe na rzece Tudze, które bronią nas przed cofką, przed wysoką wodą. Mamy tutaj mosty, największe nasycenie mostów zwodzonych. Doszedł do tego też nowy most unoszony – jedyny taki most, taka konstrukcja w Polsce.
Mamy też jedyny most kolei wąskotorowej w Europie. To jest most obrotowy, w związku z tym jadąc kolejką wąskotorową można obejrzeć, całą procedurę obracania tego mostu, żeby ta kolejka mogła przejechać. Można tak naprawdę w ciągu dwóch godzin cztery, albo i więcej, może pięć mostów zwodzonych zaliczyć – i to podnoszonych. Cały czas działają.
Działają w ramach Pętli Żuławskiej, takiego szlaku odtworzonego za pieniądze unijne, gdzie są pobudowane przystanie z dobrymi pomostami, slipy. W zasadzie nie do końca chciałbym to reklamować, ponieważ główną zaletą jest to, że tu jest spokój. Aczkolwiek coraz mniejszy. Tych obiektów wodnych jest sporo i one coraz częściej są zajęte przez całe lato, zawsze ktoś tam stoi.
Na pewno jest dużo mniej wodniaków niż na Mazurach. U nas można spokojnie sobie cumować w trzcinach i nikt nikomu złego słowa nie powie.
Anna Kordecka: Z tego co Pan mówi, Żuławy wydają się być miejscem doskonałym dla osób ceniących sobie aktywny wypoczynek. Co taki turysta, który lubi aktywnie spędzać wakacje może robić na Żuławach? Wspomniał Pan już Pętlę Żuławską, to atrakcja idealna dla wodniaków, a co z rowerzystami i piechurami?
Czy i oni znajdą tu coś dla siebie?
Marek Opitz: Żuławy można zwiedzać na różne sposoby, tak jak powiedzieliśmy. Jest dużo tras rowerowych. My traktujemy Żuławy jako deltę Wisły, czyli włączamy w ten cały cykl atrakcji Mierzeję Wiślaną – tam też są ścieżki rowerowe, są rezerwaty, do których można dojść, świetnie oznaczone. Do Małego Holendra też można od niedawna dojechać ścieżką rowerową.
Nie zgodziłbym się do końca z tym, co Pani mówiła o lasach, że tu nie ma lasów. Jak już są lasy, to porządne. Albo rezerwaty, albo taki, który chyba z 20 lat temu został założony, to jest nowy las. Jest Biuro Zakładania Lasu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, przez które został stworzony nowy las. Koło niego gromadzą się setki, jak nie tysiące żurawi, które odlatują w sierpniu i we wrześniu. To jest niesamowity widok. Dzięki temu po dawnym PGR-ze nad Zalewem została stworzona enklawa. Jeszcze nie jest chroniona, dopiero są takie pomysły.
Natomiast po drugiej stronie Nogatu powstał całkiem niedawno Rezerwat Ujścia Nogatu. Takich miejsc jest mnóstwo, takich właśnie ciekawych przyrodniczo, gdzie można od wiosny oglądać i bieliki, i wszystkie nasze mewy. Trzeba też wspomnieć o Rezerwacie Drużno, gdzie gniazduje prawie 80% ptaków. 80% ptaków, które znajdują się w Polsce ma tam swoje lęgi.
Można przepływać przez ten rezerwat, więc pływając tam szlakiem wodnym na pewno zawsze zauważymy bielika, gdzieś na obrzeżach też myszołowa, rybołowa. O nim głównie chciałem powiedzieć, tam jest kilka gniazd. To jest naprawdę uczta dla ornitologów i nie tylko.
To się zaczyna już od kwietnia, kiedy są pierwsze lęgi, a w zasadzie jeszcze szybciej. To wszystko buzuje, naprawdę. Wystarczy lornetka – zapewnia piękne wrażenia.
Anna Kordecka: Czyli wiosną koniecznie na Żuławy i Mierzeję obserwować ptaki.
Łukasz Kępski: To ja jeszcze dodam coś o aktywnym zwiedzaniu Żuław. Trasy rowerowe, które powstały w ostatnich latach pokazują, że Żuławy można swobodnie zwiedzać podróżując rowerem. Kiedy turyści do nas przyjeżdżają to czasami oprowadzam grupy rowerowe i też z nimi jeżdżę. Przejechanie dziennie 100 kilometrów po terenie górskim byłoby niezwykle trudne. A tutaj jedziemy płaską trasą. Nawet zaczynając podróż w Malborku, podróżujemy cały czas ścieżką rowerową. Mijamy kolejne fajne zabudowania, przykłady architektury drewnianej. Możemy spokojnie dojechać do Nowego Stawu, do Nowego Dworu Gdańskiego, zwiedzić Muzeum Żuławskie, później pojechać ścieżką rowerową wzdłuż brzegu rzeki Tugi, która ma wyjątkowy klimat. Ona ma w sobie coś magicznego – nieprzypadkowo jest nazywana królową Żuławskich rzek. Potem, już nie ścieżką rowerową, przejechać na Mierzeje – to jest jedyny kawałek, który do dzisiaj jeszcze nie doczekał się ścieżki rowerowej. Później, już na samej Mierzei, jest ścieżka rowerowa R10. Dzięki temu możemy swobodnie pojechać na przykład do Mikoszewa, do ujścia Wisły, skąd dojedziemy aż po same Piaski. Można spokojnie zwiedzić te tereny na rowerze.
Anna Kordecka: To prawda, znam ścieżkę na Mierzei. Można nią spokojnie podróżować nawet z maluchami, bo to prosta trasa z niewielkimi i łatwymi do pokonania wzniesieniami. A co jeśli mamy pecha i trafi nam się niepogoda? Co wówczas można zwiedzać na Żuławach i Mierzei Wiślanej?
Łukasz Kępski: Zacznę od tego, co w ogóle zrobić na początku, jak trafiamy na Żuławy i na Mierzeje.
Pierwszym takim punktem, do którego powinniśmy się udać jest niewątpliwie Muzeum Żuławskie. Jeżeli chcemy poznać kulturę, historię, dowiedzieć się jak najwięcej o regionie, w którym jesteśmy, to Muzeum Żuławskie odgrywa tutaj istotną rolę. To też jest fenomen, jeżeli chodzi o Polskę, że od ponad 30 lat muzeum jest zarządzane przez stowarzyszenie.
Większość muzeów jest finansowana z budżetów gmin, powiatów. A tutaj małe stowarzyszenie – Klub Nowodworski, od ponad 30 lat dba o to, żeby mieszkańcy Żuław i turyści dowiadywali się, z czym są związane Żuławy, jaką mają specyfikę geograficzną, kto zamieszkiwał te tereny. Wyjątkowe w tej opowieści jest to, że każdy przedmiot, obok wartości historycznej, ma również niesamowitą historię – tę ukrytą, emocjonalną. Opowieść skąd do nas trafił, jak ludzie go pozyskiwali, to jest zupełnie inna odsłona historii.
Można podejść od tego zupełnie z innej strony i udać się na Mierzei do Muzeum Stutthof w Sztutowie. Jednak to jest zupełnie inna opowieść, zupełnie inny wątek tematyczny, zdecydowanie trudniejszy. Do tego trzeba odpowiednio się przygotować, żeby nie pójść tam traktując to miejsce wyłącznie jako atrakcję turystyczną do, za przeproszeniem, ,,odhaczenia”. To miejsce, które przede wszystkim powinno budzić pewnego rodzaju refleksję, powinno stanowić pomost pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. To są te miejsca, które w czasie niepogody zdecydowanie warto odwiedzić.
Z drugiej strony jest wiele wydarzeń kulturalnych już w samych miejscowościach – w Nowym Stawie czy w Nowym Dworze Gdańskim, więc zawsze jest coś, co turysta może zrobić, kiedy nie ma dobrej pogody.
Anna Kordecka: Skoro już wiemy co zwiedzać będąc na Żuławach czy Mierzei Wiślanej, to warto wspomnieć, że Żuławy to nie tylko atrakcje turystyczne, ale także niezwykła gratka dla gastroturystów, którzy interesują się kulinariami.
Czym charakteryzuje się kuchnia Żuławska i co warto skosztować będąc na Żuławach?
Marek Opitz: Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że to jest młoda kuchnia. Tak naprawdę jesteśmy świadkami jej narodzin, ewentualnie określania tej kuchni. Jeżeli weźmiemy kuchnię Kaszubów, Ślązaków, ona przez wieki jest zawsze określana jako taka, a nie inna.
Natomiast na Żuławach przez nieustanne wymiany ludności, to okresy, kiedy jakieś potrawy można było uznać za regionalne, te stąd, tutejsze, były krótkie. Potem przychodziła nowa nacja, która, tak jak przykładowo my – nowi osadnicy po 1945 roku, przychodziła ze swoimi zwyczajami. Czy można więc mówić o kuchni żuławskiej tylko od 1945 roku?
To trochę słabo. Dlatego pomysł Gospody Mały Holender jest taki, żeby powyciągać różne smaczki z historii. Dosłownie. Na przykład ze średniowiecza najbardziej nam się podoba jesiotr. Oczywiście na zamku w Malborku pichciło się też różne inne ciekawe rzeczy, ale można by całą historię opowiadać o tym, jaki to właśnie jesiotr był ważny.
Dla gości, którzy go zamówią, przygotowujemy pieczonego jesiotra. Potem, jeśli chodzi o czasy mennonickie, to bardziej sery. Czasy pruskie – zupa klopsowa, która zapisała się tutaj w historii i w wielu przekazach dawnych mieszkańców opowiadają o niej wszyscy. I fenomen – nowodworska zupa rybna bez ryby. O niej też opowiadają etnografowie, wspomina się, że jadło się ją w niedzielę. Rzeczywiście była bez ryby. Odpowiednie warzywa i przyrządzenie powodowały, że czuło się tam delikatny posmak ryby. Co ciekawe, próbowaliśmy kiedyś doświadczalnie zbudować kiedyś na tej bazie zupę rybną, ale nie da się. Jeżeli się doda do niej ryby, zupa się zupełnie psuje. Nie jest już taka ciekawa. Można o tym poczytać, zostało już wydanych kilka książek na temat kuchni żuławskiej.
Ta nasza przygoda z kuchnią, tworzenie jej, wyłanianie, to są też nasze inspiracje. Czasem powstają zupełnie nowe potrawy, które są inspirowane historią. To jest też fantastyczne – poza takimi, które dostaliśmy z jakichś zeszytów kuchennych rodziców, czy różnych zapisków, czy z relacji z imprez które się odbywały.
Skrzętnie to zbieramy, jest już zresztą kilku badaczy, dla których ta kuchnia jest czymś bardzo ciekawym. To odkrywanie jest piękne. To fantastyczne, że ciągle można coś jeszcze znaleźć, czy w archiwach, czy w opowieściach – chociaż tych opowieści jest już coraz mniej.
Przy komponowaniu naszego menu staramy się pokazać cały przekrój historyczny, łącznie z naszymi czasami polskimi po 1945 roku, czyli pierogi, babka ziemniaczana. Musimy brać pod uwagę też część ukraińską, tam również jest całe bogactwo. Są to potrawy, które są jadane na święta, albo od święta, czy też wspominane lub lubiane przez dzieci, które mówią: ,,Babciu, zrób tę babkę, bo my ją lubimy bardzo”. To wszystko można dostać tutaj, w Małym Holendrze.
Anna Kordecka: Brzmi niezwykle smakowicie, a co zaproponowałby Pan na deser?
Marek Opitz: Deserem, który bije wszystkie rekordy jest właśnie wymyślony deser, ale jest bardzo umocowany historycznie, głównie w opowieści. Deser nazywa się Deserem Żuławskich Kolejarzy, to jest taka pianka śmietankowa z kawą inką. Śmietankowa dlatego, że na Żuławach największą chyba domeną była hodowla krów. W związku z tym masło, śmietana, mleko sery.
Günter Grass wspomina w ,,Psich latach”, że Żuławy śmierdziały maślanką. Jak się do wsi wjeżdżało to każdy gospodarz albo robił ser, albo miał ileś tam krów. Były też duże, jak to się dzisiaj mówi, farmy mleczne. Więc pewnie coś w tym jest. Również dawni mieszkańcy opowiadają, że do wszystkiego dodawało się masło.
Śmietana była elementem, z którego co chwilę coś się robiło. Stąd też ta inspiracja tą śmietaną. Jednak, żeby było ciekawiej i smaczniej, do tego dodany jest wafelek polany melasą. Melasa z kolei wiąże się z wieloma rzeczami, głównie z burakami cukrowymi, które tutaj są uprawiane na potęgę od XIX wieku.
Kiedy rozwinęło się cukrownictwo, to na Żuławach powstawały też cukrownie. Większości już nie ma, ale, żeby usprawnić dowóz buraków do cukrowni, powstała kolejka wąskotorowa, której część została, chyba 10%. Kursuje między Nowym Dworem a Mierzeją i wozi tysiące turystów. Jeszcze dopowiem, że ta kuchnia nie jest taka oczywista. Bardzo wielu naszych gości przychodzi do nas szukając smaków z dzieciństwa, takich jak babka ziemniaczana. Mamy też babkę warzywną, trochę taki ukłon w stronę wegetarian. Ale jeśli chodzi już klopsy królewieckie, które są z anchois i kaparami, czy inne potrawy, nasi goście często mówią, że to jest coś, czego nigdzie indziej nie jedli. I na tym też zależy. Szukamy takich potraw, taką chcemy mieć kuchnię, żeby to było dla nich przeżycie, coś nowego.
Owszem, mamy super pierogi, to muszę przyznać i chętnie weźmiemy kiedyś udział w jakichś zawodach ogólnopolskich. Muszę się pochwalić trochę, że bardzo często są wspominane jako wzór pieroga. Jednak mamy też inne potrawy, które właśnie są nieoczywiste, na przykład kociołek mennonicki, to jest wołowina z dodatkiem wina czerwonego. Więc u nas można przeżyć coś pierwszy raz.
Anna Kordecka: Zatem wszystkich smakoszy zainteresowanych spróbowaniem kuchni żuławskiej zapraszamy do Gospody Mały Holender. A czy są jeszcze jakieś festiwale podczas których można posmakować specjałów kuchni żuławskiej?
Łukasz Kępski: Z tymi festiwalami bywa różnie. To też trzeba powiedzieć, że jednak ta żuławska kultura ludowa to jest zupełnie inna kultura niż ta, z którą mamy do czynienia chociażby na Mazowszu, na Podlasiu, w Wielkopolsce. Ona miała historycznie w ogóle zupełnie inną formę niż te z tamtych regionów.
Przede wszystkim dlatego, że chłopi, którzy tutaj żyli, szli bardziej w kierunku miasta. To doskonale widać po takich dokumentach jak ustawy zbytkowe. Jeżeli popatrzymy na to, że żuławscy chłopi często nosili jedwabne, aksamitne ciuchy, to oni nie wykształcili czegoś takiego jak strój ludowy.
Oczywiście mieli swoje zwyczaje, ale one niestety nie przetrwały w związku z tym, że po 1945 roku pojawili się nowi żuławiacy, powojenni osadnicy, którzy cały czas tę kulturę budują. Oczywiście są różnego rodzaju konkursy poświęcone tradycyjnym potrawom, zresztą w zeszłym roku miałem przyjemność być w jury jednego z takich konkursów.
Te dania są różne. W zeszłym roku akurat wygrała zupa klopsowa i ona była zupełnie inna niż ta, która jest chociażby serwowana tutaj w Gospodzie. Dosyć wiekowa już Pani z jednego z kół gospodyń wiejskich na Żuławach Gdańskich opowiadała, że jej babcia gotowała ,,u Niemca” i ten przepis był właśnie z czasów, gdy jeszcze wtedy tam gotowała. Faktycznie niesamowite doznania smakowe.
Do tego jeżeli mamy pomyśleć o czymś, co buduje tą świadomość, takie festiwale, wydarzenia, to przede wszystkim od kilkunastu lat organizujemy Dni Otwarte Żuławskich Zabytków. Pokazujemy ludziom Żuławy od strony często niedostępnych, nieoczywistych miejsc. W rolę przewodników po zabytkach, po swoich domach, po kościołach, po zabudowaniach gospodarczych wcielają się ich właściciele, którzy opowiadają niesamowite historie.
W tym roku będzie to ostatni weekend czerwca. Do tego zawsze mamy mocno tematycznie i regionalnie osadzone noce muzeów, skupiamy się bardzo na regionie. W tym roku będziemy mówić o wielkich rocznicach. W ogóle w Polsce ten rok jest rokiem pod znakiem wielkich rocznic. Mamy koronację Bolesława Chrobrego, Hołd pruski, a w Nowym Dworze mamy 500 rocznicę pierwszego chrztu anabaptystycznego, wątek związany z mennonitami.
Mamy 445 rocznicę powstania osady, w 1570 roku Loitzowie budują zamek który daje początek Nowemu Dworowi Gdańskiemu. Mamy 145 rocznicę nadania praw miejskich. To też są niesamowite wątki. Mamy jeszcze jedno wydarzenie, które pokazuje to budowanie świadomości powojennej i chyba najbardziej rozsławiło w ostatnich latach Żuławy, Muzeum, Klub Nowodworski – Dzień Osadnika.
To pokazanie historii powojennych ludzi, którzy tutaj przybywają po 1945 roku. Rolę aktorów, najważniejszą rolę, odgrywają mieszkańcy naszego regionu. To oni zaczynają spotkanie na stacji kolei wąskotorowej przebrani w stroje z epoki, a więc wyglądają tak jak 80 lat temu.
To są często całe rodziny. Odbywa się uroczysty przemarsz, złożenie kwiatów pod pomnikiem osadników, scenki rodzajowe, opowieści, ważna jest też kuchnia. To jest coś niesamowitego. To jest impreza tworzona całkowicie oddolnie. Czasami uczestniczy w niej 700, 1000 osób, które przychodzą, przebierają się w stroje. To jest coś niesamowitego.
Anna Kordecka: Bardzo ciekawe. Czy, aby wziąć udział w tych wydarzeniach trzeba się gdzieś zarejestrować? Czy udział w nich jest darmowy? I, przede wszystkim, gdzie szukać informacji o tych wydarzeniach?
Łukasz Kępski: Jeżeli chodzi o wszystkie wydarzenia, które realizuje Klub Nowodworski, które realizowane są na Żuławach, to najlepszym miejscem dzisiaj są albo strony Klubu Nowodworskiego, Żuławskiego Parku Historycznego, albo nasz Facebook – Facebook Klubu Nowodworskiego i Żuławskiego Parku Historycznego – tam cały czas informujemy.
Wszystkie te wydarzenia są bezpłatne. Nawet jeżeli gdzieś są zapisy, to i tak odbywa się to zupełnie inaczej. Dostajemy maila i nie ma tak, że ktoś do nas nie trafi, nie ma możliwości. Zawsze cieszymy się też, jak interesują się nami media, bo mamy szansę dotrzeć do innych regionów i pokazać tam naszą wyjątkowość.
Przez stulecia Polska składała się z różnego rodzaju mikroregionów. Każdy z nich tworzył kulturę, każdy z nich miał swoją własną historię, swoją własną specyfikę. Chcemy pokazać te Żuławy, które, tak jak Marek mówił, nie są oczywiste. One są troszkę inne, niepasujące do większości historii, geografii, którą znamy z lekcji.
To jest coś niesamowitego, że mamy szansę opowiedzieć ludziom, turystom, jak te Żuławy wyglądają.
Anna Kordecka: Dziękuję bardzo za udział w nagraniu i za tak ciekawe opowieści o Żuławach, zdecydowanie zachęcające do odwiedzenia tego nieoczywistego, mało znanego zakątka Pomorza. Naszymi przewodnikami, którzy swoimi opowieściami zachęcali do odwiedzenia tego wyjątkowego, nie tylko pod względem historycznym, ale także kulinarnym regionu, jakim są Żuławy, byli pan Łukasz Kępski i Marek Opitz.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Łukasz Kępski: Dziękuję bardzo.
Marek Opitz: Dziękuję.
Anna Kordecka: Zapraszamy na Żuławy Wiślane. A Was, drodzy słuchacze, zapraszam do kolejnego odcinka AmberPodcast z serii Odkrywamy region Pomorski.